wtorek, 1 kwietnia 2014

Epilog

  Pamiętam jak następnego dnia przyszłam do brata razem z Isco u boku. Otworzył nam drzwi i na dzień dobry stwierdził, że może w końcu się czegoś dowie. Miał rację... Okazało się, że Maya nie powiedziała Sergio od wczoraj o mojej tajemnicy. Powiedziała tylko, że miałyśmy się okazję poznać w Mediolanie. Tyle. Pamiętam, że ich córeczka wtedy słodko spała, a my we czwórkę usiedliśmy w ich salonie. Po woli zaczęłam opowiadać o wszystkim bratu, a Maya i Isco cicho siedzieli, słuchając. Sergio tylko czasem się odzywał, pytając o coś, a tak to siedział i słuchał, czasem z niedowierzeniem. Opowiedziałam o facecie, o stracie dziecka i że to było powodem mojego wyjazdu i zmiany. Na końcu mnie przytulił, a ja rozryczałam się jak małe dziecko. Współczuł mi, bo nie wiedział co spotkało jego małą siostrzyczkę. 
  Później przyszli Alba z Jese, którzy zaczęli się wielce cieszyć, na wieść, że w końcu dałam szansę Francisco... Bo chyba mu ją dałam. Różnił się od faceta, przez którego byłam we Włoszech. Opiekował się mną i nie odpuszczał. 
  To wszystko mi się opłaciło, bo pozostałam już tam na dłużej. Blisko brata, przyjaciół i przede wszystkim Alarcona, który był moją najważniejszą i chyba najlepszą decyzją w życiu, bo szczerze go pokochałam. 
  Pamiętam jak zaraz po ślubie Sergio i Mayi, dowiedzieli się, że będą mieli drugie dziecko - synka. Sama wtedy zapragnęłam mieć taką małą kruszynkę. Isco też, ale oboje dobrze wiedzieliśmy, że to niemożliwe. Po tamtej ciąży, straciłam szansę na kolejną. 
  Mieliśmy po dwadzieścia trzy lata, kiedy Francisco mi się oświadczył, a dwadzieścia pięć, gdy stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Naszymi świadkami byli Sergio i jego żona, a drużbami Jese i Alba. Gdy ojciec prowadził mnie do ołtarza, mała Victoria szła przed nami, sypiąc płatki róż. Wszystko było idealne. Tego dnia zostałam najszczęśliwszą kobietą na świecie - żoną Francisco Alarcona, który walczył o to bym złamała samą siebie i dała mu choć najmniejszą szansę. 
 Rok później adoptowaliśmy trzyletnią Norę, którą od razu pokochaliśmy, a ona nas. Stworzyliśmy wspaniałą rodzinkę, mieszkając w domku na obrzeżach stolicy - ja, Isco, Nora oraz nasz labrador Messi. 
  Pewnego dnia wydarzył się cud. Źle się czułam, miałam poranne mdłości, a Alba wtedy wyleciała z informacją, że może jednak jestem w ciąży. Wyśmiałam ją, ale... Właśnie to się okazało. Dziewięć miesięcy później na świat przyszedł nasz synek - Cesar Alarcon Ramos. Jese wtedy stwierdził, że Isco działa lepiej niż najlepszy lek na bezpłodność... 
 Kto pomyślałby, że właśnie tak ułoży się moje życie? Gdyby ktoś opowiedział mi taki scenariusz, gdy miałam te dwadzieścia jeden lat, proste - wyśmiałabym go. 

***
I dotarliśmy do końca tego opowiadania! 
Dziękuję przede wszystkim Inszy, za to że zaczęłyśmy wspólnie pisać to opowiadanie, ale no cóż... Nie wyszło nam i postanowiłam przekształcić to na jedną bohaterkę. 
Dziękuję także Monice, za to że podrzuciła mi pomysł z Isco, bo inaczej leżałoby to w folderze i pewnie po jakimś czasie, wylądowałoby w koszu. 
Bardzo dziękuję za wszystkie wejścia na ten blog oraz pozostawione komentarze! 
Lita była genialna, miała ostry charakterek i za to ją uwielbiałam! 
Mam także złą wiadomość ;c Kończę z pisaniem! Nie mam teraz zbytnio na to czasu, ani weny... 
Dokończę udostępniać to co mam zaczęte i się żegnam ;c 
Dobraa, Prima Aprilis! Nikt się nie nabrał, wiem!
Tak, więc niedługo ruszam z QUE HAGO YO
Chętnych zapraszam do wpisywania się do zakładki z informowanymi :)

czwartek, 27 marca 2014

Rozdział 7

 Wybiegłam z mieszkania brata, tak po prostu. Bez żadnego słowa wyjaśnienia. Musiały minąć cztery pieprzone lata, żebym znów się tym przejęła.
 Szłam ciągle przed siebie, aż znalazłam się na wałach przy rzece Manzanares. Usiadłam na jednej z ławek i spojrzałam na wodę. Łzy popłynęły mi samowolnie, już nie mogłam ich powstrzymać. Co by było gdyby? Właśnie... Co by było gdybym nie straciła dziecka? Zostałabym bardzo młodą mamą, a rodzeństwo i ojciec dowiedzieliby się o tym przy narodzinach albo nawet i przed nimi. Nie byłoby tej całej tajemnicy, a i ja może nie byłabym taka jaka jestem teraz. Zapewne inaczej traktowałabym tych wszystkich biedaków, którym bez skrupułów dałam kosza albo się zabawiłam. Co mogło być inne? Ja mogłam być inna, moja przyszłość i to czy zostałabym w Mediolanie z dzieckiem czy jednak wróciła do rodzinnej Valencii.
Siedziałam tam tak długo, wypalając kolejne papierosy, płacząc, przestając, znów zaczynając i użalając się nad swoim życiem, sama ze sobą.
Ściemniło się, a wałami zaczęło przechodzić się coraz więcej osób. Ludzie z psami, pary, które postanowiły się udać na wieczorny spacer czy po prostu ludzie wracający po pracy. Podkuliłam kolana pod brodę i tępo wpatrywałam się przed siebie. Ostatnio w takim stanie byłam właśnie te cztery lata temu.
Obok mnie przechodziła jakaś grupka facetów. Spuściłam wzrok, patrząc na wyłożoną kostkę brukową. Wtedy zauważyłam, że ktoś z tego tłumu się zatrzymuje centralnie przede mną, mówiąc do reszty, że się jeszcze zdzwonią. Widziałam jak buty i nogawki spodni tego kogoś się do mnie zbliżają. Przykucnął przede mną, a ja zobaczyłam przed sobą zmartwioną twarz Alarcona.
   - Lita, co się dzieje? Co tutaj robisz? - zapytał cicho, kładąc dłoń na moich splecionych ze sobą dłoniach. - I dlaczego płaczesz? - spytał, a ja jedynie odwróciłam głowę. - Skrzywdził cię ktoś? - ciągle go słyszałam. - Lita, odpowiedz mi. Chcę ci tylko pomóc - dodał i usiadł obok mnie. - Mam zadzwonić po twojego brata? - zapytał, a ja znów pokręciłam głową. - A odezwiesz się w końcu?
   - Isco, zostaw mnie w spokoju - mruknęłam, patrząc na niego z wyrzutem.
   - Jak mam cię zostawić w spokoju, kiedy widzę, że jest coś nie tak?
   - Po prostu odpuść, poradzę sobie - powiedziałam głośniej.
   - Lita... - chciał położyć dłoń na moim ramieniu, ale automatycznie ją odrzuciłam.
   - Po prostu daj sobie ze mną spokój - spojrzałam na niego. - Nie miej nadziei, bo wiesz jaka jestem. Nawet jeżeli, to zraniłabym cię jeszcze wiele razy - wydusiłam z siebie, czując kolejną łzę na policzku.
   - Może ja nie chcę dać sobie z tobą spokoju - powiedział pewnie. - Wcale nie jesteś taka. Wmawiasz to sobie, wiesz?
   - Isco, idź już - zmarszczyłam czoło, znów spuszczając wzrok.
   - Mogę sobie iść, ale wiedz, że łatwo nie odpuszczę. Daj mi jakiś konkretny powód, wtedy dam ci spokój - patrzył na mnie, a ja milczałam. - Tak myślałem - mruknął i wstał. Odszedł, a ja znów rozpłakałam się jak mała dziewczynka. Miał pieprzoną rację. Ustawiłam przed sobą mur przed facetami. Nie dawałam im jakichkolwiek szans, prócz jednej nocy. On przyczepił się mnie jak rzep do psiego ogona i faktycznie nie odpuszczał. Miałam go serdecznie dosyć, ale... Nie mogłam przestać myśleć o tym durniu. Był jedyną osobą, obcą dla mnie, która tak walczyła by przedostać się przez ten mur bliżej mnie. Mógł nazwać mnie dziwką po tej jednej nocy, ale nie zrobił tego. Temu pieprzonemu dupkowi zależało i to chyba to najbardziej mnie w nim wkurzało.
  Spojrzałam w stronę, w którą odszedł. Już go nie było. Zniknął dawno za zakrętem.

  Nie byłem zły. Wcale. Byłem po prostu wściekły, rozczarowany, zmęczony i rozgoryczony tym wszystkim. Pytanie: kiedy ona w końcu zmięknie? Zostawiłem ją tam, bo wiedziałem, że i tak w tej chwili nic nie wskóram. Carmelita była cwana i zawsze miała jakieś wyjście. To najprostsze. Nie chciała zaryzykować, bo co? Bo boi się zakochać? Skrzywdzenie jej to ostatnia rzecz o której mógłbym pomyśleć, a i tak nigdy bym tego nie zrobił. Boi się zaufać. Daję sobie uciąć rękę, że to jest spowodowane jakimś wydarzeniem z przeszłości. Musiał tam być jakiś gówniarz, którego miałem ochotę teraz roznieść na kawałki.
  Byłem już prawie pod swoim mieszkaniem, kiedy zaczął padać deszcz. Nałożyłem kaptur na głowę i przyśpieszyłem. Deszczyk prawie od razu przemienił się w ulewę, więc wchodząc do klatki schodowej byłem już całkowicie przemoczony. Wpadłem do mieszkania i od razu popędziłem się przebrać.
Wychodząc z łazienki usłyszałem dzwonek. Ciągle wycierając włosy niewielkim ręcznikiem, ruszyłem do drzwi. Otworzyłem je i... Takiego widoku się nie spodziewałem. W progu stała przemoczona Lita. Nie dosyć, że trzęsła się z zimna, to jeszcze płakała. Bez zastanowienia wciągnąłem ją do środka. Patrzyła na mnie smutnymi oczami. Nie mogłem inaczej postąpić. Mocno ją przytuliłem, nie zważając na to, że sam znów będę mokry. Nie dbałem o to. Teraz ważne było, że przyszła.
   - Przepraszam, Isco - usłyszałem
   - Ciiii, nie musisz - szepnąłem, gładząc ją po włosach i plecach. - Chodź, wysuszysz się, inaczej będziesz chora - powiedziałem i pociągnąłem ją do łazienki. Tam posadziłem na rogu wanny i kazałem poczekać. Wróciłem po chwili z pokoju z czystym ręcznikiem i swoimi dresami. Położyłem je na pralce i zostawiłem ją, a sam wróciłem do sypialni by zmienić przemoczony od Carme T-shirt. Następnie wyszedłem do kuchni, nastawiając wodę na herbatę. 
 Gdy wlewałem wrzątek do dwóch kubków, ona wyszła z łazienki w mojej koszulce i dresach. Bez słowa usiadła na kanapie w dużym pokoju i podkuliła kolana. W tym czasie zabrałem oba kubki i podążyłem za nią. Usiadłem obok i podałem jej jeden kubek. Otuliła go dłońmi i tępo wbiła wzrok w czarny ekran telewizora.
   - Wiesz... Miałam szesnaście lat gdy go poznałam. Był starszy i na każdym kroku mi imponował. Teraz wiem, że byłam głupia, że mu uwierzyłam i zaufałam. Okazał się dupkiem, bo gdy okazało się, że jestem w ciąży to uciekł na inny kontynent - dokończyła ciszej, a mnie dosłownie zamurowało. Ale jaka ciąża? Lita była w ciąży?! - Przyznałam się tylko mamie to tego, a ona zorganizowała mi przeprowadzkę do Mediolaniu. Ani ojciec, ani bracia, ani Miriam nic nie wiedzieli o tym. Po prostu miałam jechać tam się uczyć - wzruszyła ramionami. - O dziecku mieli się dowiedzieć dopiero jak urodzę - mówiła, a ja słuchałem. - Ale... - wzięła głęboki oddech. - Poroniłam tam. Gdy wyszłam już ze szpitala, byłam załamana, bo od początki, gdy dowiedziałam się o ciąży, nawet przez głowę mi nie przeszło, żeby je usunąć czy pozbyć się go później. Jaka byłam, taka byłam, ale nie posunęłabym się do czegoś takiego. Wtedy poznałam jedną dziewczynę, chwilę rozmawiałyśmy i dzięki niej udało mi się jakoś po woli stanąć na nogi. Była jedną z niewielu powierniczek mojego sekretu, bo tak to wiedziała o tym tylko mama i ciotka. Myślałam, że jej już więcej nie spotkam, aż do dziś. 
   - Kim jest ta dziewczyna? - w końcu się odezwałem. 
   - Maya. Dziewczyna Sergio - mruknęła. - Byłam dziś u nich i gdy ją zobaczyłam, gdy zobaczyłam małą Victorię... To wszystko wróciło, wiesz? Obiecałam sobie, że będę twarda, nie będę płakać i co? Dziś to wszystko legło w gruzach - tłumaczyła, a ja po woli układałem sobie wszystko w jedną całość. Czyli miałem rację. Był powód przez którego taka była. Starałem się ją teraz zrozumieć. Współczułem jej, bo przecież utrata dziecka to nie jest sprawa taka sobie. 
   - Czyli wcześniej nie wiedziałaś, że to z Mayą twój brat będzie miał dziecko? 
   - Nie - pokręciła głową. - Nie miałam takiej potrzeby by ją poznawać - dodała i upiła łyk gorącej herbaty. - Z resztą pewnie wtedy wszystko stanęłoby mi przed oczami, a nie teraz. 
   - Naprawdę to wiele, dowiedzieć się o ciąży w tak młodym wieku, a co dopiero stracić dziecko - zauważyłem, odkładając swój kubek na stolik. - Ale niepotrzebnie zatajałaś to swoim charakterkiem i złością. 
   - Isco, to mi wtedy pomogło - szepnęła. 
   - A teraz? - zapytałem niepewnie, a ona spojrzała na mnie. 
   - Teraz to ty mi pomogłeś - powiedziała prawie niesłyszalnie, po czym spojrzała na mnie z lekkim wstydem. Bez najmniejszego namysłu przysunąłem się do niej i mocno przytuliłem. Zamknąłem ją w swoich ramionach i już za żadne skarby tego świata nie chciałem wypuszczać. Teraz gdy odłożyła na bok złości, otworzyła się, była taką kruchą i bezbronną istotą, którą trzeba ochronić i pomóc. Jedno było pewne musiała teraz wytłumaczyć się Ramosowi. W końcu jest jej starszym bratem i wiem, że bardzo się o nią martwił, gdy ta po raz drugi zdecydowała się na Mediolan. W sumie to ja też miałem w tym swój wkład. To ta dziewczyna zawróciła mi w głowie, intrygowała, niezależnie od tego czy była wobec mnie obojętna czy wredna. Teraz dała się poznać z całkowicie innej strony, tej bardziej ludzkiej i kobiecej. 

***
Tak, więc ostatni za nami! Jeszcze epilog i żegnamy się z tym opowiadaniem ;c 
 #AnimsVV ;cc Wracaj szybko do zdrowia, Victor ♥
A i witamy na świecie córeczkę Cristiana! Carlota Tello Lopez ♥

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 6

KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ
   Dokładnie pamiętam ten czas, kiedy poznałem Carmelitę Ramos. To było takie wkurzające, wredne, małe, irytujące, cwane ale... Straciłem wtedy dla niej całkowicie głowę. Później stało się, to co się stało, czyli poszedłem do niej i przespałem się z nią. Myślałem, że uda mi się ujarzmić złośnicę, ale w zamian za to - wyjechała z powrotem do Włoch! Jak się dowiedziałem? Byłem na treningu, kolejny dzień nieobecny, bo gdy dzwoniłem do Lity, ta nie odbierała. Dziwne. Wtedy pojawił się Ramos, lekko nabuzowany. Pamiętam jak Arbeloa zapytał się go, dlaczego taki jest. Ten wtedy powiedział, że Lita wyjechała z powrotem do Mediolanu. Dzień później już w słuchawce telefonu słyszałem, że numer nie istnieje. Czyli go zmieniła. W tym momencie jej w ogóle nie rozumiałem. Wyjechała, dlaczego? 
  Stałem na murawie z chłopakami i czekaliśmy aż pojawi się Ancelotti. Śmiałem się z Jese, który lamentował, jak przed każdą randką z Albą. Czasem to było męczące, no ale... Taki już jego urok. W końcu pojawił się trener ze swoją trenerską świtą. 
   - Wszyscy? Żaden się nie obija w szatni? - zapytał. Był dziś w dobrym humorze, to trzeba było przyznać. 
   - Trenerze, posłusznie melduję, że nie ma Ramosa - zaśmiał się Marcelo. 
   - Sergio dziś nie będzie - powiedział uśmiechnięty Iker. - Od rana siedzi na porodówce z Mayą - dorzucił. 
   - Dokładnie od piątej rano! - dorzucił kuzyn dziewczyny Lobo. 
   - O, to pępkowe się za niedługo szykuje! - Angel klasnął radośnie w dłonie. 
   - A może tak żebym nie słyszał? - zaśmiał się trener. - Ramosowi jeszcze będziecie gratulować, a teraz zaczynamy okrążenia! Biegusiem! - zawołał, a my posłusznie ruszyliśmy truchtem po liniach boiska. 

 Właśnie wychodziłam z nowo otwartego sklepu Prady w centrum miasta, kiedy usłyszałam, że z mojej torebki słychać dzwonek mojej komórki. Westchnęłam ciężko i wszystkie kolorowe torby z zakupami przełożyłam na jedno ramię, wygrzebałam telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Dzwonił mój brat. Nacisnęłam na zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha.
   - No co tam, Sergio? - mruknęłam.
   - Carmelita, mam córkę! - wykrzyczał do słuchawki. - Rozumiesz?! Mam córkę! - krzyczał uradowany.
   - Super, a jak się obie czują? - zapytałam obojętnie.
   - Wszystko jest dobrze. Maya odpoczywa, rodziła siedem godzin, a Victoria jest prześliczna! Musisz przyjechać i ją zobaczyć, naprawdę!
   - To już nawet macie dla niej imię? - zdziwiłam się. - Wiesz jak ja kocham dzieci...
   - Victoria Paqui Ramos Casares! Tak czy siak przyjedziesz, bo zostaniesz jej matką chrzestną!
   - Pięknie... CO?! Ja jej matką chrzestną?! Sergio, chyba coś cię boli!
   - Nie masz nic do gadania, Carme! Już postanowione! Przyjeżdżasz do Madrytu, czy tego chcesz czy nie. - dorzucił. - A teraz muszę kończyć, bo pasuje zadzwonić do rodziców i chłopaków.
   - I ogłosić na Twitterze całemu światu, że już zostałeś ojcem? - zakpiłam.
   - Między innymi. Do zobaczenia, Lita! - powiedział i się rozłączył. On chyba postradał zmysły, naprawdę!

   Dużego wyboru nie miałam, kiedy dwa dni później dowiedziałam się, że mam już zabukowane bilety lotnicze. Z wielką niechęcią się spakowałam, pożegnałam z ciotką i ruszyłam na lotnisko. Nie dosyć, że pogoda podzielała mój humor, to jeszcze okazało się, że lot będzie opóźniony. Siedziałam w hali odpraw i grzecznie czekałam na ten nieszczęsny samolot. Moim kolejnym pechem było to, że obok przysiadł się młody chłopak, który próbował na mnie swoje tanie chwyty na podryw, a wszystkie plastikowe krzesełka były już pozajmowane... Albo go ignorowałam albo odgryzałam się, a ten nadal nic sobie z tego nie robił. Był twardy, tylko szkoda, że bez żadnych, nawet najmniejszych szans na cokolwiek.
Po długich męczarniach z tym kolesiem, w końcu mogliśmy już kierować się na pokład samolotu. Na szczęście miał miejsce daleko ode mnie. Odetchnęłam z ulgą, nałożyłam słuchawki na uszy i zaczęłam drzemać. Tylko żeby przeżyć te kilka dni w Madrycie, potem wracam, dalej znów będę musiała przyjechać na chrzciny, a później zapewne spotkam ją dopiero na jakichś świętach albo pierwszych urodzinach.
   Złapałam taksówkę i podałam adres swojego dawnego, madryckiego mieszkania. Na miejscu rzuciłam torbę na kanapę i poszłam do łazienki. Chciałam wziąć prysznic, później się przebrać i wyjść na miasto. Zapaliłam w łazience światło i weszłam do środka. Nagle coś dziwnego we mnie uderzyło. Wspomnienia. Gdy całkowałam się z Isco, gdy zamknęłam mu te drzwi przed nosem, a później wciągnęłam tu za sobą. Mam tylko nadzieję, że go przez te kilka dni nie zobaczę, bo będzie jeszcze gorzej!
  Wyszłam z mieszkania i skierowałam się do centrum handlowego - zakupy, jak to potrafi odprężyć człowieka! Ledwo przekroczyłam próg jednego sklepu i... ODWRÓT! ODWRÓT! ODWRÓT!!! Miałam ochotę się schować! Spanikowałam i zanim zdążyłam zrobić w tył zwrot to... 
   - Lita?! - usłyszałam i stwierdziłam, że już po mnie. Zacisnęłam mocno zęby i wypuściłam powietrze z płuc. Odwróciłam się, nakładając na twarz lekki uśmiech, a on już stał przede mną.
   - Cześć, Isco! - zawołałam. - Jak miło cię widzieć - mruknęłam, udając, że niezmiernie się cieszę. 
   - A ty jak zwykle milutka - zaśmiał się i pocałował mój policzek, a ja aż przymknęłam powieki. Niech ode mnie odjedzie! Niby dlaczego wyjechałam? Żeby zacząć go mieć daleko w czterech literkach! - Twój przyjazd zapewne wiąże się z narodzinami bratanicy? 
   - Tak jakby - przewróciłam oczami. - A ty co tu robisz? 
   - Zapewne to samo co ty, robię zakupy - zauważył. - Lita, możemy pogadać na spokojnie? - przymrużył powieki. 
   - O czym? - zdziwiłam się. 
   - Może o tym co się stało przed twoim wyjazdem? - zapytał, a ja poczułam jak uderza we mnie fala gorąca. Myśl Lita jak się z tego wyplątać!
   - Czyli tak jak myślałam, nie mamy o czym rozmawiać, Isco - powiedziałam pewnie. 
   - Carmelita, czyli według ciebie, w twoim mieszkaniu nic nie miało miejsca? 
   - Miało, ale zapomnij o tym, jasne Alarcon? - przewróciłam oczami. - Do zobaczenia nigdy - warknęłam i ruszyłam dalej przed siebie, ale ten złapał mnie za nadgarstek i obrócił do siebie. - Mam zacząć piszczeć? - zmierzyłam go wzrokiem. Ten kretyn poruszył brwiami i po chwili już czułam jego usta na swoich. Dlaczego on musiał być taki obłędny gdy całował? Odwzajemniłam pocałunek, ale gdy przestał... Po prostu oberwał w policzek! Niech sobie nie myśli, że na jego głupie gierki, mi mięknął kolana. Chociaż tak właśnie było... Teraz już odeszłam definitywnie, a on tam został, na szczęście.

   Następnego dnia leniuchowałam ile mogłam, bo wieczorem wyszłam z Albą i Jese do klubu. Podobno zrodziła się pomiędzy nimi wielka miłość, czy coś... Myślałam, że uduszę na miejscu Rodrigueza, gdy wspominał o Isco, ale przeżyłam. Gdy wróciłam do domu, od razu położyłam się spać.
 Po obiedzie, chińszczyźnie, którą zamówiłam sobie do mieszkania, postanowiłam wziąć prysznic i się przebrać. W końcu musiałam iść i zobaczyć dziecko mojego brata! Ubrałam jeansy, koszulkę z podobizną Beatelsów i skórzaną kurtkę. Zabrałam swoja torbę i wielkiego, białego miśka, którego wczoraj kupiłam dla Victorii.
 Stanęłam przed drzwiami mieszkania mojego brata i zapukałam. Po chwili otworzył mi Sergio i szeroko się uśmiechnął. 
   - Jesteś! - poruszył brwiami. - Cieszę się, naprawdę! - wpuścił mnie do środka. 
   - To dobrze! - zaśmiałam się. - Masz - podałam mu przytulankę. - Tak, żebym nie wyszła na wyrodną ciotkę. 
   - I tak nią będziesz - zażartował Lobo, a ja zmierzyłam go wzrokiem. - Oj no żartuję - zaśmiał się i wtedy mocno mnie przytulił. - Wejdź. Mała jest w łóżeczku w salonie, a ja pójdę po Mayę. Drzemie w sypialni. - powiedział, kładąc przytulankę na komodzie. Zniknął w małym korytarzu, a ja niepewnie weszłam w głąb salonu. Faktycznie, stało w nim jasne łóżeczko, obłożone białymi poduchami i kocykami. Podeszłam bliżej i zajrzałam do środka. Pomiędzy tymi poduszeczkami i materiałem leżała mała istotka. Mała, śpiąca dziewczynka. Była nieziemsko podobna do mojego brata. Przykucnęłam, opierając się o ramę łóżeczka. Wpatrzyłam się w tą kruszynkę, jak delikatnie oddycha. Po chwili zaczęła ziewać, a ja się uśmiechnęłam. Otworzyła oczka. Miała je takie duże i brązowe! W tym momencie poczułam jak łza spływa mi po policzku. Sama kilka lat temu mogłam mieć taki mały skarb. Wystarczyło, że zobaczyłam ją, a wszystko sobie przypomniałam. 
   - Siostra, poznaj Mayę - usłyszałam głos Sergio. Wstałam, ocierając policzek i spojrzałam na nich. Obok Ramosa stała wysoka szatynka, a ja po prostu stałam i patrzyłam się na nią. Znałam ją. Wtedy powiedziała, że we mnie wierzy, że wszystko będzie dobrze. Uwierzyłam, ale z tym, że jednak jej więcej nie zobaczę. 

***
Taka niespodzianka po dwóch dniach xd 
Przed nami tylko jeszcze jeden rozdział i epilog!
Dziś Gran Derbi! Czekamy!

piątek, 21 marca 2014

Rozdział 5

  Był wczesny wieczór, ale czułam się zmęczona. Wyłączyłam telewizor i odstawiłam kubek po herbacie do zlewu i kierując się do łazienki, zdjęłam gumkę z włosów, rozpuszczając je i rzuciłam nią na komodę. W pomieszczeniu pozbyłam się ubrań i bielizny, miałam właśnie wchodzić do kabiny prysznicowej kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Takie idealne wprost wyczucie czasu zawsze miały dwie osoby, mój ukochany braciszek i Alba! Owinęłam się szczelnie ręcznikiem i wyszłam do korytarza, otwierając drzwi, wcześniej nie spoglądając w wizjer, co było błędem, bo jak się okazało, w progu stał sobie wyszczerzony Alarcon! 
   - Spodziewałem się miłego powitania, ale że aż tak? - zaśmiał się i poruszył brwiami, po czym tak po prostu przeszedł obok mnie i władował mi się do mieszkania. Potrząsnęłam głową i trzymając ręcznik, poszłam za nim. Piłkarz rozsiadł się na krześle przy wysepce, tak jakby co najmniej był u siebie! 
   - Przepraszam bardzo, co ty tutaj robisz? - zawołałam zdenerwowała. - I skąd masz mój adres?! 
   - Primo; tak, jest za co przepraszać, bo zostawiłaś mnie na pastwę losu z moją byłą... Secundo; siedzę, a tetrio... Mam go od Jese, a on od Alby i to by było na tyle - mówił. 
   - Emmm, super... A teraz wyjdź! 
   - Widzę, że milutka jesteś dla swoich gości. 
   - Tak, szczególnie tych nieproszonych! - zawołałam z ironią. - A teraz żegnam, Alarcon. - wymachiwałam jedną ręką. 
   - Nigdzie się nie wybieram - pokręcił głową, a ja w tym momencie myślałam, że wybuchnę. Podeszłam bliżej, chciałam zrobić cokolwiek, a najlepiej pociągnąć do wyjścia, a ten uśmiechnął się cwaniacko i położył dłoń na mojej tali, przysuwając mnie do siebie, tak że cała do niego przylegałam. Moja twarz była przy jego, a zapach perfum przyjemnie podrażniał moje nozdrza. Automatycznie spojrzałam w jego duże, brązowe oczy i przełknęłam głośno ślinę, a on zaczął się uśmiechać pod nosem. 
   - Isco, wyjdź! - szepnęłam i wtedy poczułam jak przesuwa palcami wzdłuż mojego kręgosłupa, a ja cała zadrżałam. Cholera, Lita! Co się dzieje? Zawsze to ty doprowadzałaś facetów do takiego stanu, bawiłaś się nimi i później odsyłałaś z kwitkiem! 
   - Na pewno chcesz żebym sobie teraz poszedł? - zamruczał, a ja poczułam jego oddech na swoim policzku, co całkowicie mnie sparaliżowało. Teraz jego dłoń powędrowała na moje udo, za co w normalnej sytuacji zostałby spoliczkowany, ale teraz jakaś siła mnie powstrzymywała. - Miałaś chyba zamiar wziąć prysznic, prawda? - szepnął mi wprost do ucha i delikatnie przygryzł jego płatek. 
   - Tak, masz rację - wydusiłam z siebie.
   - A może... - szepnął i odgarnął kosmyki włosów z mojego policzka. - Potrzebowałabyś kogoś, kto mógłby pomóc ci umyć plecy? - zaproponował i delikatnie musnął moje wargi, nie czekając na moją odpowiedź. Wstał, a ja automatycznie wsunęłam dłonie pod jego T-shirt, podciągając go ku górze. Po chwili już go nie miał, a ja zaczęłam szybciej oddychać, gdy poczułam ciepło jego skóry. Odchyliłam lekko głowę, a on zaczął całować moją szyję. Zrobiłam kilka małych kroków w tył, zatrzymując się przy drzwiach do łazienki, a Isco był tuż przy mnie. W pewnym momencie otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę co ja robię, że to nie powinno tak wyglądać... Weszłam do łazienki, zatrzaskując za sobą drzwi, zostawiając tam zdezorientowanego Isco. Oparłam się o nie plecami. Chciałam uspokoić swój oddech, ale w głowie miałam ciągle obraz Alarcona bez koszulki. 
   - Pieprzyć to! - mruknęłam sama do siebie i szybko otworzyłam drzwi, zobaczyłam tam nadal stojącego piłkarza. Patrzył na mnie tymi swoimi dużymi oczami, a ja uwiesiłam się mu na szyi i wpiłam w usta, co go raczej w tym momencie zaskoczyło. Zaciągnęłam go za sobą w głąb łazienki i tam moje ręce powędrowały do zapięcia paska u jego spodni. Sam, szybko się ich pozbył razem z bokserkami. Jego dłoń zatoczyła błędne koło po moich plechach i wylądowała na moim udzie, po woli przesuwając się ku górze, odsłaniając ręcznik, którym byłam owinięta. Zsunął się sam, a ja zostałam przed Alarconem nagusieńka. - Podobno chciałeś mi pomóc umyć plecy? - wspięłam się na palcach i mruknęłam mu do ucha, przygryzając dolną wargę. Odwróciłam się do niego i ruszyłam do kabiny prysznicowej, nie zasuwając ją za sobą. Odkręciłam kurek z ciepłą wodą i za chwilę poczułam jak woda spływa po mnie, ale i poczułam dłonie Isco na swoich biodrach i jego ciepłe usta na swoim karku. 
   - Sergio cię zabije - zaśmiałam się cicho. 
   - Niekoniecznie. Lubi mnie - zamruczał mi się do ucha i mocno do mnie przyległ. 

  Otworzyłam oczy i od razu poczułam coś dziwnego. Kac moralny? To, że wczoraj poszłam z Isco na całość, najpierw pod prysznicem, a później jeszcze w łóżku, na pewno nie było czymś normalnym! Obudziłam się przytulona do niego, więc odsunęłam się bardzo delikatnie, by go nie zbudzić. Zawsze, jeżeli już lądowałam z facetem w łóżku, uciekałam bez żadnego słowa i nigdy już go nie widziałam, ale tak samo było zanim się z nim przestałam. Isco znałam! Rozpraszał mnie, irytował, ale i intrygował, co nie powinien! Podobał mi się, a ja obiecałam sobie samej, że już się nie zwiążę, nie zakocham... Trzeba było to wszystko jakoś przykrócić... Ubrałam dresy i zabrałam portfel i telefon ze słuchawkami oraz klucze. Wzięłam kartkę, długopis i zapasowy komplet kluczy. 
 "Zostaw klucze w skrzynce na listy" - taką wiadomość mu zostawiłam na szafce nocnej. Krótko, zwięźle i na temat. Tylko niech sobie czegoś nie pomyśli... 
 Wyszłam biegać, a wrócę dopiero gdy się stąd zmyje... Jakoś nigdy nie lubiłam rano mieć konfrontacji z facetem, z którym spędziłam noc. Choć musiałam z bólem przyznać, że Isco był całkiem dobry w te klocki... 
 Biegałam, a później zakwaterowałam się w kawiarence, z której miałam idealny widoczek na wyjście z mojej klatki. Dzwonił na mój telefon, a ja ignorowałam, śmiejąc się pod nosem i popijając poranną kawę. W końcu wyszedł jakąś godzinę przed rozpoczęciem treningu Realu. Wkurzał mnie fakt, że tyle na mnie czekał! Gdy już wsiadł w swój samochód i odjechał, z triumfalnym uśmiechem wróciłam do domu. Zajrzałam do skrzynki, ale nie było tam kluczy. Wbiegłam po schodach pod mieszkanie, które było zamknięte... Kretyn zabrał moje klucze! Debil! Idiota! Dupek! Co on sobie wyobraża?! 

 Było popołudnie, a do mojego mieszkanka zawitał uśmiechnięty Sergio. Najpierw mówił o klubie, kolejnych akcjach w szatni, a nawet wspomniał coś o Isco, ale ja udawałam, że wtedy nie słyszę. 
   - A i może wpadłabyś kiedyś, co? Poznałabyś w końcu Mayę... - powiedział w pewnym momencie, a ja przewróciłam oczami. 
   - Ja na serio jakoś nie czuję potrzeby jej poznawania... - mruknęłam.
   - Czemu taka jesteś? - westchnął. - Maya nie jest taka jak mówiłaś... Ona mi się już wtedy podobała i odkąd ze mną mieszka, wiem że nie jest mi obojętna. Zrozum to, Lita. 
   - No to tym bardziej jakoś nie jestem zainteresowana odwiedzinami w gniazdku gołąbeczków - zaśmiałam się. 
   - Carmelita! - huknął. - Gdzie się podziała moja siostra? Co w ciebie wstąpiło, co? 
   - Zagubiła się gdzieś w Mediolanie - warknęłam. - I tak mi dobrze. 
   - Fakt, Mediolan cię bardzo zmienił - pokiwał głową. - W Valencii nie miałaś ciekawego towarzystwa, ale przynajmniej interesowałaś się rodziną i nie byłaś egoistką. 
   - Bywa Sergio, bywa - zaśmiałam się ironicznie i upiłam trochę soku ze swojej szklanki. - Wracaj do mieszkanka, gdzie czeka na ciebie twoja wymarzona kobieta, która urodzi ci pomarszczonego i rozwrzeszczanego bobaska... Mnie w to nie mieszaj, dobrze? 
   - I chyba tak zrobię, wiesz? - powiedział i wstał, kierując się do wyjścia.
   - I super - szepnęłam do siebie. Byłam wkurzona... To nie rak miał wyglądać mój powrót do Hiszpanii! Miałam tu sobie beztrosko żyć, bawić się i na nic nie zwracać uwagi, a tymczasem słucham żali Lobo i na dodatek nawinął się taki ktoś jak Isco! Nie chciałam tu być, miałam dosyć! We Włoszech było lepiej! Tam byłam panią swojego życia i nikt mi nic nie dyktował! Zerwałam się i ruszyłam do sypialni, wyciągając z szafy swoją walizkę. Zaczęłam wpakowywać byle jak do niej swoje rzeczy. 
   - Siostra, ja nie chcę się z tobą kłócić! - usłyszałam głos obrońcy, który pojawił się w progu pokoju. - A co ty robisz? - zdziwił się. 
   - Nie widać? Pakuję się - odpowiedziałam głośno. 
   - Dlaczego? Gdzie? 
   - Bo mi się znudziło w Madrycie! Wracam do Mediolanu! 
   - Przecież dopiero przyjechałaś. 
   - Ale to nie jest argument, przez który miałabym zostać - prychnęłam. - Sergio, wracaj do siebie! 
   - Lita, jesteś moją siostrą. - mówił po woli. - Chcę ci pomóc. 
   - Ale nie potrzebuję pomocy, braciszku. Daję radę. - rozłożyłam ramiona. - Po prostu dajcie mi żyć po mojemu, dobrze? - podeszłam do niego i przytuliłam mocno. - Kocham ciebie, kocham nasze rodzeństwo i rodziców. Po prostu muszę sobie coś ułożyć, dobrze? I wrócę. 
   - Obiecujesz? 
   - Tak Sergio, obiecuję - pocałowałam go w policzek. - Wracaj do swojej Mayi, a ja odezwę się jak wyląduję na miejscu. - zapewniłam. Brat pomógł mi się spakować, chociaż próbował mnie jeszcze zatrzymać, ale mnie już nie dało się powstrzymać. Wyszedł, a ja wzięłam telefon i wykręciłam numer do Alby. 
   - Zarezerwuj mi bilet na najbliższy lot do Mediolanu, najlepiej jeszcze dziś - powiedziałam i rozłączyłam się. Wyszłam na balkon i odpaliłam jednego papierosa. Potrzebowałam spokoju. 

***
Jeden: Przed nami jeszcze tylko dwa rozdziały i epilog! 
Dwa: Wszystkiego Najlepszego dla Jordiego Alby, Jordiego Amata oraz Ronaldinho, a także spóźnione dla Fernando Torresa ^^ 



Trzy: Jak po losowaniu? 
 

Ps. Anims Jese! 

piątek, 14 marca 2014

Rozdział 4

   - Weź stary, skąd ja mogłem wiedzieć, że to jest siostra Ramosa?! - jęczał Jese, gdy wychodziliśmy z baru, gdzie zjedliśmy obiad.
   - Bo ty zawsze nieogarnięty jesteś - zaśmiałem się. 
   - Oj przestań. Jakby przedstawiła się jako Ramos, skojarzyłbym - mruknął. - O Carmelicie Ramos coś słyszałem, ale...
   - A Sergio to jakie ma drugie nazwisko? - przewróciłem oczami. 
   - Noo... Garcia? A to spryciula, przedstawiła się skróconym imieniem i drugim nazwiskiem! 
   - W porę i na czas - zaśmiałem się i poklepałem go po plecach.  
   - Oj no dobra, nie śmiej się ze mnie. Ja jej braciszka będę i tak mieć na oku. W końcu Maya u niego mieszka... - zamyślił się. 
   - Pozdrów ją przy okazji ode mnie - dodałem.
   - Dzięki. Ja zmykam. Do zobaczenia - pomachał i wsiadł do swojego samochodu. Zrobiłem to samo. Trening mieliśmy całkiem rano, więc praktycznie cały dzień mam wolny. Co tu robić? Wrócić do mieszkania? 
  Zatrzymałem samochód na światłach. Nagle, tak dziwnie ogarnęły mnie myśli na temat Lity. Ma swój charakterek, nie popuszcza i walczy o swoje. Można by rzec, że jest rozpuszczoną smarkulą, ale ona to robi specjalnie. Jest naprawdę piękną kobietą. Ma śliczny uśmiech i nawet polubiłem te wszystkie sprzeczki z nią, wymiany ostrych zdań, po których nie ma żadnych obraz... A nawet czasem normalnie można z nią porozmawiać. Tak właśnie było wtedy w klubie gdy za dużo wypiła czy rankiem przy śniadaniu. Myślę... Myślę, że coś ukrywa. Ma jakąś tajemnice, której nie wyjawi prędko. Coś co ją załamało i zraniło. Nadrabia to. Jest intrygującą osobą i to mnie najbardziej do niej przyciąga. Isco, czy ty czasem nie myślisz za dużo o tej dziewczynie? Achhh, nie ma to jak swój wewnętrzny monolog, gdzie karcę siebie samego. 
  Westchnąłem i spojrzałem na licznik przy czerwonym świetle... Ktoś na głowę upadły by tyle trzymać na światłach! Spojrzałem na prawo... W samochodzie siedział jakiś nadęty profesorek. Obczajka na lewo... Dziewczyna. Brązowowłosa, ładna... Lita?! Zaśmiałem się głupi sam do siebie. Odsunąłem szybę i rzuciłem eurocentówką w zasuniętą szybę w jej samochodzie. Zerwała się i spojrzała w moją stronę. Przewróciła oczami i nacisnęła guzik, by odsunąć szybę od strony pasażera. 
   - Alarcon, jak miło - mruknęła. 
   - Nawet nie wiesz jak bardzo - odpowiedziałem. - Co słychać? - brnąłem. 
   - Nic ciekawego, więc mam zamiar oddać się takiej przyjemności jakimi są zakupy. W jednej galerii nic nie znalazłam, więc jadę do kolejnej - poruszyła brwiami. - Alarcon? 
   - Słucham? 
   - Zielone - zaśmiała się i ruszyła. Zakupy? Dobre i to zamiast siedzenia bezczynnie w domu. Bez namysłu zjechałem na pas, po którym poruszała się Lita. Za mną zabrzęczało echo klaksonów, ale co tam. Byłem już na skrzyżowaniu i skręcałem za Ramos. 

 Spojrzałam we wsteczne lusterko i zobaczyłam, że Isco jedzie za mną. Albo coś chce, albo to zwykły zbieg okoliczności, że jedziemy w tym samym kierunku. Skręciłam na zjazd do centrum handlowego, a Isco za mną. Zaśmiałam się pod nosem, kręcąc głową. Znalazłam miejsce parkingowe i tam zatrzymałam BMW. Wysiadłam i wtedy tuż obok parkował Isco.
   - Śledzisz mnie? - zapytałam, gdy wysiadł.
   - Nie - zaśmiał się. - Pomyślałem, że przy zakupach przydałaby ci się męska opinia - powiedział.
   - I masz zamiar mi towarzyszyć? - drążyłam, zakładając ręce na piersi.
   - A zgłaszasz sprzeciw? - spojrzał na mnie z cwaniackim uśmieszkiem. - Zawsze możesz mnie wykorzystać do noszenia toreb z zakupami.
   - Wiesz, ten argument nawet przechodzi - pokiwałam głową i po prostu ruszyłam obok niego, w kierunku wejścia do budynku. Zerwał się i podbiegł do mnie. Razem weszliśmy do środka, a on jak cień ciągle za mną chodził. Gdy oglądałam jakieś ubrania, to on nagle stawał się wielkim znawcą mody i zaczął doradzać. Przestawał, gdy to zazwyczaj mroziłam go wzrokiem, ale to było po prostu zabawne. 
   - Mała przerwa? - zapytałam, wskazując na stolik jednej z kawiarenek. 
   - Jasne, jak chcesz. Zmęczyłaś się już? - zaśmiał się Isco. 
   - No proszę cię, jestem kobietą, a kobiety nie męczą się na zakupach pośród tylu sklepów z ubraniami. - zauważyłam. 
   - Dobra, niech będzie - uśmiechnął się. - Pójdę zamówić. Co dla ciebie? 
   - Latte - odparłam i od razu wsadziłam nos w swojego iPhona i odczytywałam wiadomości od Alby, która od godziny zaspamiała mi skrzynkę wiadomościami, że Jese się z nią umówił. Po chwili Isco wrócił do naszego stolika z moją latte i swoją czarną kawą. - Twój kolega zazwyczaj po przeleceniu laski z imprezy umawia się z nią później na randkę? - zapytałam i upiłam łyk swojej kawy. 
   - Że Jese? Musiałaby mu się serio podobać, a co? 
   - Bo umówił się z Blondi - odparłam. - Z resztą ja sama jestem ciekawa jak długo ona będzie się nim jeszcze jarać. Ona tak ma - wzruszyłam ramionami. 
   - A może nóż, coś pomiędzy nimi zaiskrzy - uśmiechał się Alarcon. 
   - Zaiskrzyć może podczas gdy będzie się z nią pieprzył - rzuciłam. 
   - Ty byłaś kiedyś zakochana? - zapytał nagle. 
   - Miłość jest przereklamowana, uwierz - zaśmiałam się pod nosem. - Coś takiego nie istnieje... To wszystko jest na pokaz, ja ci to mówię! 
   - Czyli byłaś - wyszczerzył się. - Więc już wiem dlaczego jesteś taka wredna! To przez tego faceta, tak? - miał minę jakby właśnie wygrał w jakimś quizie na wiedzę. 
   - Myślałam, że by... - zaczęłam, ale nagle na niego spojrzałam. - Odpierz się, Isco! Nie będę ci się zwierzać! I nie, nie dlatego! - patrzyłam na niego ze złością. - Po prostu to ja, a jak ci coś nie pasuje to ja cię tu nie trzymam! 
   - Hej, hej... Carme, spokojnie - lekko się wystraszył. - To może zmieńmy temat! - zaproponował. 
   - I to chyba będzie najlepsze wyjście - mruknęłam i znów upiłam łyk. 
   - No to może... O! Wychowywałaś się w Valencii, prawda? Grałem tam przez kilka lat i zastanawia mnie fakt, że nigdy nie mieliśmy okazji się spotkać. 
   - Bo ja nie byłam z tych dziewczyn, które zaraz po lekcjach leciały pod stadion żeby pojarać się trochę piłkarzami. Takim Villą na przykład - wzruszyłam ramionami. 
   - A jaka byłaś? - drążył, uśmiechając się. 
   - Ja miałam takie towarzystwo, które raczej nie podobało się moim rodzicom - odparłam. - Przed moimi osiemnastymi urodzinami matka wysłała mnie do ciotki, do Mediolanu i skończyła się moja przygoda w Valencii. Teraz jestem tu, by czasem pograć na nerwach starszemu braciszkowi... - poruszyłam brwiami. - A teraz chodźmy. Naszła mnie wielka ochota żeby kupić sobie sukienkę! - dopiłam kawę i wstałam. - Idziesz, Alarcon czy zostajesz? - spojrzałam na niego, a ten wstał. Razem udaliśmy się do najbliższego sklepu z sukienkami. Tam wybrałam dwie i ruszyłam w kierunku przymierzalni. Isco został przed nią, rozsiadł się na kanapie i na mnie czekał. Ubrałam pierwszą, pomarańczową do połowy ud z szeroką górą. Wyszłam w niej, by zaprezentować się piłkarzowi. A niech sobie popatrzy, tyle jego... 
   - Ładnie! - wyszczerzył się. - Pokaż się jeszcze w tej drugiej! - dodał, a ja wróciłam do pomieszczenia. Przebrałam pomarańczową na prostą, dłuższą, zieloną na cienkich ramiączkach. Musiałam przyznać, że bardziej mi się podobała. 
   - I jak? - zapytałam, wychodząc. 
   - Pytasz o sukienkę czy siebie w sukience? - zauważyłam w jego oczach pewien błysk.
   - Cokolwiek być nie powiedział i tak ją chyba kupię - mruknęłam i wróciłam do przymierzalni, nie czekając na jego dalszą wypowiedź. Zdjęłam ją i pierwsze naciągnęłam na siebie swoje jeansy. Wzięłam swój top w ręce i już chciałam go na siebie nałożyć, kiedy nagle ni z tego, ni z owego, tuż za mną, w kabinie pojawił się Isco! Odwróciłam się i już chciałam się na niego wydrzeć, kiedy przyłożył mi dłoń do buzi, a swój palec przyłożył do ust na znak, że mam być cicho. Po woli zsunął dłoń z moich ust, a ja ciągle patrzyłam na niego wściekła. - Zwariowałeś? - szepnęłam. - Wynoś się stąd! - szeptałam zdenerwowana i wtedy poczułam, że dłoń którą przed chwilą mnie uciszał, wylądowała na mojej talii i właśnie zdałam sobie sprawę, że stoję przed nim w samym staniku! On dotyka mojej skóry i... I cholera, to było przyjemne!
   - Moja była - mruknął, a ja spojrzałam na niego pytająco. - Tam jest moja była i nie chcę żeby mnie zobaczyła - mówił cicho, patrząc mi w oczy z prośbą bym go nie wydała. 
   - Więc się ode mnie odklej, Alarcon! - syknęłam, a ten słodko się uśmiechnął. - Co się szczerzysz?! 
   - Bo fajnie wyglądasz jak się złościsz - puścił do mnie oczko, a ja poczułam jak się rumienię. Cholera, niech on spływa! Niech się nie przy... Zaczął się niebezpiecznie przybliżać! - Ja cię zabiję, Alarcon! Ukręcę ci głowę, później poćwiartuję i zakopię w parku pod drze... - nie dokończyłam, bo poczułam jego ciepłe wargi na swoich ustach. Ten kretyn mnie właśnie pocałował! Odepchnęłam go lekko od siebie i szybko naciągnęłam swój top, patrząc na niego ze złością. 
   - Nie waż się więcej tego robić! - zabrałam swoją torbę, skórzaną kurtkę i zieloną sukienkę, którą chciałam kupić. Wypadłam z kabiny i wtedy nadziałam się na wzrok jednaj z ekspedientek, gdy to zaraz za mną wyszedł stamtąd Isco! Niech sobie myśli co chce! Stanęłam przy kasie i czekałam żeby kasjerka zapakowała sukienkę. - To było zamierzone, żadnej byłej tu nie ma! - warknęłam na Isco, gdy tylko pojawił się obok. 
   - Wybacz, ale nie kłamałem, a poza tym nie mogłem się powstrzymać! - to wszystko go bawiło... A gdy podawałam kartę kobiecie, ta na nas dziwnie zerkała. Idealnie! Pogrążał nie tylko siebie, ale i też mnie! 
   - Spadaj na drzewo, Francisco! - mruknęłam i wbiłam kod PIN do karty. 
   - Isco! - wtedy usłyszeliśmy jakiś piskliwy głos, a za nami pojawiła się nawet ładna szatynka. Chłopak odwrócił się lekko przerażony, a ja zabrałam torbę i po prostu wyszłam, zostawiając go z nią. Niech sobie radzi sam...

***
W końcu piątek, piąteczek, piątunio ♥ Ten tydzień w szkole był męczący i na szczęście się skończył :) 

czwartek, 6 marca 2014

Rozdział 3

  To ja zmajstrowałam dzieciaka, to ja spraszam sobie nieznajomą dziewczynę z brzuchem do mieszkania i myślę, że będzie wspaniale? Nie, nie ja. To mój braciszek. Na co on liczył? Jakiś gość podobno odebrał jej telefon. Wczoraj przyszedł i mi się żalił. Szczerze? Jakoś mnie to nie zdziwiło. Widać, że ta laska jest sprytna. Owinie sobie takiego Ramosa wokół palca, mówiąc mu, że dziecko jest jego i na boku będzie miała faceta. Czemu nie? Wygodnie. Oczywiście szkoda mi Sergio, ale to jego życie. Niech robi z nim co mu się żywnie podoba. A ja? Ja w tym momencie mam ochotę iść na imprezę. Tak! Iść na imprezę i odreagować... Alba! Gdzie do jasnej cholery jest Alba? Siedzi tu jak jest niepotrzebna, a tak to...
Siedziałam przy barze i bawiłam się słomką, zatopioną w moim drinku. Kończyłam już go. Gdzie jest Blondi? Nudzę się tu sama.
   - Jestem! - pojawiła się jak na zawołanie. - Przepraszam, że tak długo, ale po drodze spotkałam kumpelę ze szkoły i się zagadałyśmy. - wyszczerzyła się.
   - Miło. - mruknęłam.
   - Ty wiesz kogo ja zauważyłam, gdy tu wchodziłam?! - pisnęła uradowana.
   - Księżniczkę Monako?
   - Niee! No coś ty?! Spójrz tam, patrzą się tu! - wskazała w stronę, gdzie ludzie podpierali ścianę. Rozpoznałam dwójkę. Rodriguez i Alarcon. Pierwszy patrzył się tu jak jakieś wygłodniałe zwierze, a drugi się głupkowato uśmiechał, na dodatek z taką pogardą. No cóż... Wtedy też jest nawet pociągający. - To co, mam iść dalej bajerować Isco? - zaczęła poprawiać swoje włosy.
   - Nie, dziś nie... - uśmiechnęłam się chytrze do niej. - Zajmiesz się Jese. - poruszyłam brwiami.
   - Ale jak to? - zapytała już z mniejszym entuzjazmem. - Mówiłaś...
   - Dużo rzeczy mówiłam. - przewróciłam oczami na znak, że ma już do niego iść.
   - A ty co będziesz robić? - zapytała.
   - Ponudzę się. - bez zająknienia wstała i pomaszerowała w ich stronę. Po chwili już stała pomiędzy piłkarzami i zalotnie uśmiechała się do Jese. Zaśmiałam się pod nosem i z powrotem zajęłam się swoim drinkiem. Teraz chwilka... Pięć, cztery, trzy, dwa, jeden...
   - Sprawia ci to przyjemność, że ona tańczy tak jak jej zagrasz? - usłyszałam obok siebie. Na to liczyłam, że tu przyjdzie.
   - Jaka niespodzianka, Isco. - uśmiechnęłam się do niego. - Wiesz, może trochę tak. - zaśmiałam się. - Czasem mi się nudzi, więc lubię sobie znaleźć zabawkę.
   - Wiesz, współczuję ci...
   - Mi? - zdziwiłam się. - Dlaczego akurat mi i czego mi współczujesz?
   - Twojego podłego charakteru.
   - Oj przestań pieprzyć, Alarcon. - przewróciłam oczami. Dj postanowił zmienić piosenkę i z głośnika popłynął remix, który lubię. Jednym łykiem dokończyłam swojego drinka. - Uwielbiam ten kawałek. Chodź zatańczyć. - wstałam i bez czekana na jego reakcję, pociągnęłam go za sobą na parkiet. 
   - Co ty kombinujesz Ramos, co? - zaśmiał się idąc za mną. 
   - A co ja mogę kombinować? - udałam niewinątko i puściłam do niego oczko, zaczynając bujać się w rytm muzyki.

  Obudziłam się i uniosłam głowę do góry, ale szybką ją opuściłam z powrotem na poduszkę. Jęknęłam, gdy poczułam ten okropny i dobrze mi już znany ból głowy. Lekko podniosłam powieki. Poduszka? Biała pościel? Beżowe ściany? Gdzie-ja-jestem?! Jak-się-tu-znalazłam?! Wczoraj! Co było wczoraj? Był Isco. Taniec... Potem wiem, że wróciliśmy do baru i zamówiliśmy kolejne drinki. Rozmawialiśmy. Co prawda, bez wrednych powiedzonek z obu stron się nie obeszło, ale całkiem w porządku prowadzi się z nim konwersacje. Można by rzec, że odnajdujemy się wspólnie w każdym temacie. Okay! Stwierdzam drugie podejście. Głowę po woli unoszę do góry i odkręcam lekko. Stop. Moje oczy widzą samego pana Alarcona we własnej osobie, opartego o framugę drzwi do pokoju, a na jego twarzy widniał głupkowaty i trochę wredny uśmieszek.
   - Masz tabletkę i wodę. - wskazał na szafkę nocną, stojącą obok łóżka. Wysunęłam się i wtedy zauważyłam, że jestem tylko w samej swojej bieliźnie. Otworzyłam szeroko oczy i nasunęłam na siebie kołdrę. - Alarcon, gdzie jest moja sukienka i dlaczego...
   - Sama ją z siebie zrzuciłaś. - kiwną głową i palcem wskazał na czarny materiał, leżący na podłodze, który jeszcze wczoraj miałam na sobie. 
   - Co proszę? - prawie zakrztusiłam się, popijając tabletkę wodą. 
   - To może w skrócie? - zaproponował i westchnął. - Za dużo wypiłaś, a z racji, że Jese urwał się gdzieś z twoją przyjaciółką, więc nie mogłem cię tam tak pozostawić na pastwę losu. Nie wiedziałam gdzie cię odstawić, więc trafiłaś do mnie. Gdy wprowadziłem cię do pokoju, powiedziałaś, że jest ci gorąco i masz ochotę popływać. - zaśmiał się. - Ledwo trzymałaś się na nogach, więc pomogłem ci miękko wylądować na łóżku. 
   - I nic...? - nadal patrzyłam na niego pytająco. 
   - Prócz buziaka w czoło na dobranoc, nic. 
   - Buziak w czoło na dobranoc? - zakpiłam. - Człowieku, miałeś na talerzu pijaną, bezbronną i napaloną dziewczynę i nic?! Co z ciebie za facet? 
   - Najwyraźniej taki, który szanuje kobiety?
   - Nie filozofuj Alarcon, okay? Ja jestem ciekawa gdzie Alba szlajała się z Jese. 
   - Tego gdzie łazili to nie wiem, ale znając Rodrugueza to wycieczkę zakończyli na sypialni w jego mieszkaniu. - zaśmiał się pod nosem. 
   - Choć tyle dla niej... - mruknęłam. 
   - Ale Rodriguez jest też z tego znany, że gdy tylko panna otworzy oczy, wyprasza ją za drzwi, a ty się ciesz, bo masz lepiej. 
   - W sensie? - popatrzyłam pytająco na napastnika.
   - Nie wystawię cię za drzwi, a zaproszę na śniadanie. Ubierz się i chodź. - kiwnął głową i wyszedł z pokoju.
   Wyszłam za nim, ale wcześniej stanęłam przed jego szafą i wyjęłam jasnoniebieski T-shirt. Gdy mnie zobaczył, najpierw pokręcił głową, a później dodał, że zapomniał powiedzieć o tym bym się rozgościła, ale sama dobrze sobie to uświadomiłam. 
 Lubię drażnić ludzi, ale jeszcze bardziej lubię gdy moje nozdrza drażni zapach męskich perfum, na przykład takich których używa Isco. 
  Wróciłam do swojego mieszkania, wzięłam prysznic i się przebrałam. Posiedziałam chwilę przed telewizorem, przeglądnęłam internet i stwierdziłam, że nie mam co robić. Muszę się jakoś rozerwać. Może pójdę pograć bratu ma nerwach? To chyba najlepsze ze wszystkich możliwych rozwiązań. 
Tak więc wsiadłam do samochodu i obrałam kierunek na apartamentowiec mego kochanego, starszego braciszka. Zaparkowałam w podziemnym parkingu i weszłam do windy, która zawiozła mnie na wybrane piętro. Stanęłam przy drzwiach, prowadzących do mieszkania Sergio i nacisnęłam na dzwonek. A z resztą na cholerę ja to robię?! Nacisnęłam na klamkę i jak huragan weszłam do środka. W korytarzu o mało co nie potknęłam się o jakąś walizkę, a gdy weszłam do dużego pokoju, dosłownie mnie zamurowało. 
   - Lita? - usłyszałam. On też był nieźle zaskoczony. 
   - Hej Lita. - z łazienki wyszedł Sergio. Spojrzałam wymownie na niego. 
   - Co do jasnej cholery, w twoim mieszkaniu robi Jese?! - otworzyłam szeroko oczy.
   - A to takie dziwne? - zdziwił się mój brat. - Gramy razem w klubie, jesteśmy kolegami, a poza tym Maya okazała się jego kuzynką. - mówił spokojnie. Aha! Czyli ta jego larwa to niejaka Maya?!
   - Fajnie! - zawołałam. - Więc gdzie ją macie? - najpierw spojrzałam na Sergio, a później na skrzydłowego. 
   - Wyszła do sklepu, ale... - zaciął się młodszy Hiszpan, ciągle na mnie patrząc. 
   - Ale co? - mruknęłam. - Alarcon ci jeszcze nie doniósł, że jestem siostrą Sergio? - spojrzałam na niego z politowaniem, a on pokręcił głową. 
   - Widzę, że nie muszę was sobie już przedstawiać, bo się znacie, chociaż nie wiem skąd. I nie wiem też skąd znasz się z Isco - spojrzał na mnie. - I chyba wolę nie wiedzieć, znając ciebie... - westchnął.
   - No i nie pytaj... Radzę sobie sama, bo zanim byś mnie z nimi zapoznał sam... - machnęłam ręką. - Chyba jednak będę się już zmywać. - dodałam. 
   - Nie zaczekasz na Mayę? - zapytał Ramos. 
   - Jakoś mi się odechciało. Znając życie, będę miała ją jeszcze okazję poznać, a teraz żegnam się panowie - pomachałam im i odwróciłam się na pięcie.  Miło... Mój braciszek chce się związać z kuzynką... Jak to ja go określiłam za pierwszym razem? Goryl! Czyli chce się zaopiekować kuzynką goryla... Yhmmm. Martwię się o niego, bo nie wiem co z tego wyjdzie...
 Co zrobić żeby się odstresować? Pójść na zakupy. Tak, więc prosto z mieszkania Sergio pojechałam do ogromnego centrum handlowego.

***
Tak, powtarzam, uwielbiam wredną Litę!
I ładnie proszę o komentarze ^^ 

piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 2

  Zbudziło mnie nieznośne i uporczywe dobijanie się do moich drzwi. Nudzi się komuś czy co? Nie otwieram to śpię albo mnie nie ma! Cała nakryłam się kołdrą. Niech się dzieje co chce, ja śpię, bo mam kaca i boli mnie głowa. Pukanie umilkło, więc odetchnęłam i spokojnie zamknęłam oczy. Bzzzzz. Bzzzzz. Boruczało na szafce. Jęknęłam i z furią sięgnęłam po telefon. Jeżeli to Alba, to ją...  
   - Sergio? - zdziwiłam się. - Słucham? - odebrałam. 
   - Wiem, że jesteś w mieszkaniu, więc otwórz. - powiedział. 
   - Mam nadzieję, że to coś ważnego. - mruknęłam, odkładając telefon i powoli zwlekając się z łóżka. W dresach, w których spałam, podreptałam do drzwi i przekręciłam zamek. Od razu drzwi się otworzyły i do mieszkania wszedł mój starszy brat. Weszłam do kuchni, wyjmując dwie szklanki i butelkę zimnej wody. Rozlałam ją i jedną szklankę postawiłam przed Sergio, który usadowił się przy wysepce. 
   - Nieźle wczoraj zabalowałaś, widać. - zauważył, gdy praktycznie jednym chłystem wypiłam całą zawartość szklanki. 
   - Nie zaprzeczę, ale to chyba nie po to tutaj przyszedłeś. - warknęłam, nalewając sobie wody do szklanki. 
   - Masz rację, nie po to. - westchnął. - Lita, ja zostanę ojcem. - dodał, a ja prawie nie zakrztusiłam się pitym płynem.
   - Co?! - zakaszlałam. - Sergio, braciszku, wiesz, że już w 1350 roku Egipcjanie używali czegoś takiego jak kondom, co prawda w celu ozdobnym, ale już wtedy istniało. Potem mój drogi, powstały latexy, ale to powinieneś już wiedzieć. - mówiłam. - Kupujesz w sklepie lub aptece, zazwyczaj masz przy sobie na imprezach, a później gdy nadarzy się okazja, to zakładasz...
   - Okay, dobra, zrozumiałem. - przewrócił oczami. - Ale czy ty zawsze musisz być taka... Aż za szczera?! I wredna!
   - Wybacz. - usiadłam obok niego, zmieniając ton. - Co to za laska? Znam ją? - pokręcił głową.
   - Kilka miesięcy temu, na jednej z imprez wpadła mi w oko właśnie ona. Spiliśmy się i potem wylądowaliśmy w moim mieszkaniu, w moim łóżku. Później jej w ogólnie nie widziałem, aż do wczorajszego wieczoru, gdy do mnie przyszła i powiedziała, że jest ze mną w ciąży. 
   - Może łże? - zapytałam, tępo wpatrując się w jasny blat wysepki. Wiedziałam, że w tym momencie zmierzył mnie wzrokiem. - No wiesz, w końcu nie jedna laska oddałaby wszystko, by przespać się z takim Sergio Ramosem i potem naciągnąć go na dziecko. 
   - Ona taka nie jest. 
   - Skąd wiesz? Przecież praktycznie jej nie znasz. - upiłam kolejny łyk wody. 
   - Nie wydaje się taka. 
   - Kotku, niektórym facetom wydaje się, że jestem prima baleriną, ale to tylko złudzenie. - spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem. - Co chcesz z nią zrobić? 
   - Zaproponowałem, żeby ze mną zamieszkała. - powiedział, a ja znów prawie się nie zakrztusiłam. 
   - Ty weź ostrzegaj, jak wiesz, że będziesz walił takimi tekstami. Zaraz utopię się w tej szklance wody. Tak właściwie... Zwariowałeś?! - pisnęłam. - Nie obejrzysz się, a wyniesie ci wszystko z mieszania, zostawiając cię w samych bokserkach, zobaczysz. 
   - Przestań. Czuję się za nią odpowiedzialny, bo w końcu to też moje dziecko. 
   - Duży jesteś - wstałam i poklepałam go po ramieniu. - To twoje życie, Ramos. Rozgość się, a ja pójdę pod prysznic żeby w końcu się obudzić. - minęłam go i weszłam do łazienki. 
    Po odświeżeniu się, w końcu poczułam się normalnie. Jeszcze gorąca kawa i jestem w stu procentach postawiona na nogi. Otworzyłam powoli drzwi od łazienki, wycierając włosy ręcznikiem. Usłyszałam głos brata. Rozmawiał z kimś przez telefon. 
   - Tu Sergio... Jak się czujesz?... W porządku... Dzwonię, bo chcę ci powiedzieć, że nadal podtrzymuję swoją propozycję, byś zamieszkała ze mną... To mój obowiązek... Nie zostawię cię z tym samą... 
 Podsłuchując tą rozmowę brata, stwierdzam, że do jasnej cholery, on faktycznie przejął się tym, że laska naciągnęła go na brzuch! Może i mówią o mnie, że jestem bez serca i w ogóle bez uczuć, ale to w końcu mój brat i się o niego troszczę. Chyba jedynie moje rodzeństwo wierzy w to, że gdzieś tam mam tą pompkę do tlenu i krwi, która jest znakiem miłości i innych uczuć, które już dawno są przereklamowane.
 Wyszłam z łazienki, owinięta ręcznikiem, przemykając przez krótki korytarz by dostać się do swojego pokoju. Ubrałam bieliznę, cienkie, dresowe spodnie i biały top na ramiączkach. Wróciłam do kuchni, gdzie mój brat właśnie rozłączał połączenie. 
   - I jak tam ta twoja ciężarówka? - zapytałam, stając przed otwartą lodówką.
   - Umówiłem się z nią na jutro, bo dziś w południe mam trening, a później jadę po rodziców na lotnisko. - mówił, a ja spojrzałam na niego pytająco. - Dziś wracają po swoim weekendzie w Paryżu. Nie wiedziałaś? 
   - Faktycznie. Mama coś mi wspominała, że chcą polecieć z ojcem. 
   - Więc dziś przylatują do Madrytu, a jutro mają lot do Valencii. Przenocują u mnie, więc nie planuj nic na wieczór. Pewnie będą chcieli żebyś przyszła. 
   - Spoko. - wzruszyłam ramionami. - Powiesz im?
   - Na razie chyba nie. Sam muszę się z tym oswoić.
   - Jadłeś coś czy zjesz ze mną? - zapytałam, wyjmując z lodówki paczkę z jajkami. 
   - Skuszę się. - uśmiechnął się. 

  Wieczorem faktycznie wybrałam się do mieszkania Sergio, gdzie byli już rodzice. Na miejscu wysłuchiwałam opowieści z weekendu spędzonego w stolicy Francji. Dostałam też od mamy flakonik drogich i eleganckich perfum. Jak się okazało, miała przy sobie sześć flakoników, trzy damskie i trzy męskie. Jeden podarowała Sergio, drugi mi, a resztę zabiera ze sobą do domu, dla siebie, ojca, Miriam i René. Zaczęła pokazywać mi sukienki i bluzki, które tam zakupiła. Po prostu siedziałam obok, wysłuchując historii, z głową podpartą na łokciu. 
 Gdy z Sergio już wszystko usłyszeliśmy, rodzice zaczęli pokazywać nam zdjęcia. Czyli kolejna godzina spędzona na nudach. Chociaż na niektórych zdjęciach, zostawali uchwyceni całkiem interesujący, przypadkowi mężczyźni, więc było na kim zawiesić swój wzrok. 
 Później zasiedliśmy we czwórkę przed telewizorem. Natrafiliśmy na jakiś dosłowny dramat. Siedziałam, prawie śpiąc. Dwudziestolatka, wychowana w domu dziecka, zachodzi w przypadkową ciążę. Przyjaciółka obchodzi się z nią jak z jajem, aż w końcu dziewczyna sama z siebie dostaje bóli i dostaje się do szpitala. Poroniła. 
 W momencie, gdy mężczyzna w białym kitlu mówi bohaterce, że straciła ciążę, wstałam i wzięłam ze swojej torebki papierosa i zapalniczkę. Wyszłam na balkon i przykucnęłam przy ścianie. Odpaliłam go i zaciągnęłam się. Nie palę nałogowo. Tylko czasem, gdy mam jakiś ważny dylemat, naprawdę coś mnie wkurzy lub... Ta sytuacja była inna. Drugą dłonią podparłam czoło i znów zaciągnęłam się dymem. Ktoś wyszedł za mną. Mama. Przykucnęła obok i położyła dłoń na moim ramieniu. 
   - Skarbie... - zaczęła.
   - Nie mamo, nic nie mów. - odwróciłam głowę w drugą stronę. Nie. Nie po to by uronić łzę. Po prostu już tego nie potrafiłam. Ostatni raz płakałam po wyjściu ze szpitala. Powiedziałam sobie, że już nigdy więcej. Z żadnego powodu. Żadnego. Nie uroniłam łzy przez mężczyznę, bo zapewne to oni płakali po tym, jak ich czasem traktowałam w Mediolanie. To właśnie po tym wydarzeniu stałam się zimna i oschła. Podobało mi się to. Stałam się panią swojego życia. Mogłam wszystko. To co chciałam - dostawałam, kogo chciałam - miałam. Mój świat i moje życie. Swoimi własnymi kredkami, kolorowałam go jak tylko chciałam, a ołówkiem dorysowywałam osoby, które w nim akceptowałam. Przytuliła mnie, a ja zgasiłam papierosa. Ciężko westchnęłam i podniosłam się. 
   - Wróćmy do środka. - powiedziała cicho mama. 
   - Sergio, możesz zamówić mi taksówkę? - zwróciłam się do brata. 
   - Zbierasz się już? - zapytał. 
   - Jestem już trochę zmęczona. - przewiesiłam swoja torbę przez ramię. 
   - Czekaj. - powiedział i zniknął za drzwiami swojej sypialni. Po chwilce wrócił, ale trzymając coś w dłoni. - I tak nim nie jeżdżę, a może ci się przydać. 
   - Dajesz mi swoje BMW?! - otworzyłam szeroko oczy, spoglądając na znaczek na kluczykach. 
   - Uznajmy, że ci go na razie pożyczam, okay? - zaśmiał się. - Ja i tak ciągle używam Audi, a ten stoi i tylko się kurzy w garażu. 
   - Dzięki brat. - ucałowałam go w policzek. - Dobranoc. - zawołałam do rodziców i wyszłam z mieszkania brata. Zeszłam na podziemny parking i odnalazłam drugi samochód brata. Wsiadłam do niego i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Silnik zaryczał od razu. - No, to, to ja lubię. - mruknęłam z uśmieszkiem i ruszyłam.

   ***
   Pod ostatnim rozdziałem dostałam dobrą i cenną radę co do zapisywania dialogów, ale to opowiadanie mam już w całości napisane i tylko udostępniam. Nie bardzo mam czas na szukanie i zmienianie wszystkiego, ale dziękuję :) 
Nowe rozdziały również na:
i

sobota, 22 lutego 2014

Rozdział 1

  Przemierzałam długi korytarz lotniska, pchając cholernie ciężki wózek ze swoimi rzeczami. Odechciało mi się już mieszkać ze starą i małostkową ciotką w Mediolanie. Wróciłam do Hiszpanii, gdzie mam swoją rodzinę. Postawiłam na stolicę, gdzie mój braciszek żyje sobie jak król. Miał niby po mnie przyjechać, ale go tu nie widzę... René ma swoje życie, a Miriam tym bardziej, więc nic się nie stanie Wilczkowi jeżeli przyjechałby po swoją kochaną, młodszą siostrę.
   - Carmelita! - usłyszałam, ale aż mną wzdrygnęło. Pojawił się przede mną i zaczął mocno ściskać.
   - Jak ja wprost kocham, gdy zwracasz się do mnie pełnym imieniem... - warknęłam. - Sergio, zaraz mnie udusisz. - wydukałam. 
   - Ja się po prostu bardzo cieszę z faktu, że postanowiłaś przylecieć. - uśmiechnął się.
   - A ja się cieszę, że postanowiłeś mnie jednak nie udusić. - odparłam i się wyszczerzyłam.
   - No tak, wybacz, zapomniałem... Zaraziłaś się tą wredotą od ciotki. - westchnął, pchając mój wózek.
   - Wiesz, nie narzekam. - zamyśliłam się. - Przydaje się w życiu. - dodałam, a on tylko zaśmiał się i pokręcił głową.
   - Fajnie, że jesteś. - objął mnie ramieniem i prowadził na parking do swojego samochodu. 

  Brat odwiózł mnie do mojego madryckiego mieszkania, które i tak jakiś rok temu zasponsorowała mi ciotka. Sergio pojechał na trening, a ja, pośród nierozpakowanych walizek, leżałam z zamkniętymi oczami na genialnie wygodnej kanapie. Wtem frontowe drzwi się otworzyły i usłyszałam piskliwy głos farbowanej blondyny. 
   - Litka, kochanie! - wołała. - Jesteś?!
   - Nie, drzwi były otwarte tak same z siebie. - zawołałam, przewracając oczami. Pisnęła, podbiegła do mnie i zaczęła całować w policzki. - Ej, spokojnie. - podniosłam się. Alba, laska, którą poznałam przez przypadek dwa lata temu na jednej z imprez w mediolańskim klubie. Była tam na wakacjach. Przyczepiła się do mnie, twierdząc, że jestem piękna i  w ogóle cudowna, fantastyczna oraz wspaniała, po tym jak zobaczyła, jak spławiłam takiego jednego napaleńca. Łaziła za mną i nie rozumiała żadnej aluzji, że jakoś nie mam na to ochoty. Odetchnęłam gdy skończyło się lato i wyjechała. Jednak rok temu znów się tam pojawiła. Wtedy już się nawet przyzwyczaiłam do jej obecności, szczerej głupoty i naiwności. Teraz podobno jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami. No niech jej będzie...
   - Strasznie się cieszę, że w końcu przyleciałaś. - uściskała mnie.
   - Dobra, dobra. Wystarczy mi na dziś tego waszego entuzjazmu z mojego przylotu. - skrzywiłam się. - Wymyśl lepiej do jakiego klubu możemy iść wieczorem. Chcę się zabawić i coś wyrwać. Mam już dość tych szczerzących się ciągle, pedalastych włoskich niby artystów. - mruknęłam.
   - Spokojnie, zabiorę cię do najlepszego klubu w mieście! - klasnęła w dłonie i podskoczyła. Litości...

  Żeby nie wyjść na egoistkę,  przed wyjściem zadzwoniłam do brata i zapytałam czy nie chce iść z nami. Podziękował, bo zostaje w domu i czeka na kilku kolegów. No dobra, więc jestem gotowa i czekam na Albę, która miała przyjechać taksówką.
  Weszłyśmy do głośnego i pełnego klubu. Najpierw podeszłyśmy do baru, gdzie od razu jakiś elegancki czterdziestolatek postawił nam po drinku i porwał naszą Blondi na parkiet. Trzeba by znaleźć sobie jakąś dobrą miejscówkę... Zaczęłam się rozglądać dookoła. Wszystkie stoliki były zajęte. Jednak w jednym, dużym narożniku siedziało tylko dwóch niezłych facetów. Uśmiechnęłam się sama do siebie pod nosem i kiwnęłam do Alby żeby do mnie wróciła.
   - Słuchaj, Joan jest cudowny i bogaty! - piszczała. - Powiedział, że nas zabierze do Paryża na cały weekend. - szczerzyła się. 
   - Tak, żeby nas gwałcić na zmianę pod wieżą Eiffela. - zgasiłam jej entuzjazm. - Słuchaj, znajdziesz sobie innego bogacza, bo na razie mamy misję. - odstawiłam szklankę na bar i wskazałam na dwóch przystojnych chłopaków, rozmawiających i śmiejących się do siebie. - Zajmiesz się tym w białym T-shircie. - wskazałam na jednego. - Ja dziś stawiam na goryla. - uśmiechnęłam się triumfująco.
   - Będą dziś nasi. - wyszczerzyła się Alba. 
 Wzięłam jeszcze jednego drinka i ruszyłyśmy w ich stronę. Moja dzisiejsza zdobycz siedziała przy samej krawędzi, więc przeszłam blisko, bardzo blisko, udając w pewnym momencie, że się potykam i wylałam odrobinę płynu na jego rękawek koszulki. 
   - Jeju, przepraszam! Niezdara ze mnie. - zakryłam dłonią swoją buzię, udając jak to mi jest przykro, a tak naprawdę miałam ogromną ochotę wybuchnąć śmiechem. Najpierw spojrzał na plamę, później na mnie. 
   - Nic nie szkodzi. Pięknym paniom się wybacza.  - wyszczerzył się. Dopiero teraz, gdy patrzę na nich z bliska, stwierdzam, że gdzieś już ich widziałam. Tylko skąd ja ich kojarzę? 
   - Naprawdę nie jesteś zły? - zatrzepotałam ładnie rzęsami. 
   - Ależ skąd. Może przyłączycie się do nas? To marzenie mieć w towarzystwie dwie tak piękne kobiety. - czarował ciemnooki. 
   - Nie będziemy przeszkadzać? - teraz spojrzałam na jego towarzysza. 
   - Będziemy zaszczyceni, prawda Isco? - zwrócił się do przyjaciela. Isco? Ja już chyba kojarzę z jakiej bajki się urwali... 
   - Oczywiście. - odpowiedział na odczepne. 
   - Zapraszamy. Jestem Jese Rodriguez. - powiedział, a ja wyciągnęłam do niego swoją dłoń, ucałował jej wierzch. - To mój przyjaciel, Francisco. - wskazał na mniej rozrywkowego towarzysza w białym T-shircie. Bingo! Mam was! Piłkarze! Real Madryt, młodziki! Ten był wychowankiem Realu, a drugi przyjezdny! Co jak co, ale wiedzę na temat piłkarzy to ja mam w małym paluszku.
   - Alba Montenegro. - odezwała się Blondi. 
   - Lita... - przerwałam. - Lita García. - uśmiechnęłam się uwodzicielsko. - Więc chłopaki, czym się zajmujecie? - zapytałam, udając że nie wiem. 
   - Gramy zawodowo w piłkę. - odpowiedział Jese, ciągle się we mnie wpatrując. Ehhh, ten mój czar i urok. Lubię gdy faceci tracą dla mnie głowę. - Ostatnio nawet udało mi się wpakować piłkę do bramki i dzięki temu moja drużyna wygrała mecz. - chwalił się.
   - Ty mój bohaterze! - pisnęłam i wtuliłam się w jego ramię. Ukradkiem spojrzałam na Isco. Patrzył na mnie z miną jakby go to wszystko śmieszyło. W tym momencie grałam naiwną i nieporadną dziewczynkę, ale na to wygląda, że Rodriguez się na to naciągnął. Pula punktów dla mnie. - Może pójdę po coś do picia? Muszę zrekompensować ci jakoś tą plamę na koszulce. - powiedziałam i już mnie nie było. Podeszłam do baru. Faktycznie miałam ochotę na coś mocniejszego jeżeli mam się dziś zabawić z Jese. - Dwa piwa. - powiedziałam do barmana. 
   - I dwa razy to samo co koleżanka. - tuż obok mnie, o blat baru oparł się nie kto inny jak nowy piłkarz Królewskich. - Carmelita Ramos, słodka jak karmel, ale zadziorna jak róża, a dziś grająca słodką idiotkę. - zaśmiał się pod nosem. Nie powiem, że mnie tym zaskoczył, ale nie pokazywałam tego. 
   - Jauć! Rozpracowałeś mnie Alarcon. - udałam wystraszoną. - Tak właściwie, skąd wiesz kim jestem? 
   - Bojan to bardzo gadatliwe stworzenie. - odparł. No tak Krkić! Poznałam go w Mediolanie no i oczywiście menda musiała coś o mnie mówić na zgrupowaniach młodej reprezentacji! - Nie martw się, nie było wtedy Jese gdy nam cię pokazywał, ale to nie nie oznacza, że akceptuje to, że owijasz sobie mojego przyjaciela wokół palca. - mówił. 
   - Oj od razu owijam... Zabawić się nie można? Może chcę sprawdzić czy dorówna takiemu El Shaaraway'owi, Bojanowi, Benzemie, Zlatanowi czy Balotelliemu. - przygryzłam dolną wargę. Dobra, bo było złe zagranie. Ze Stephanem trochę kręciłam, ale nie wyszło, choć to zamknięty rozdział nie jest, z Bojanem oboje byliśmy pijani, więc powiedzieliśmy sobie, że zapominamy o tym, a pozostałą dwójkę zmyśliłam. Jakbym przespała się z Karimem, to Sergio pewnie urwałby mu łeb, a o Ibrze i Mario sama nie wiem czemu pomyślałam. Toż to szpetne przecież jest. 
   - Płytka jesteś. - powiedział z uśmieszkiem na ustach, patrząc mi prosto w oczy. Zagotowało się we mnie, ale nie tylko ze złości. Dalej torturował mnie tym swoim cwaniackim spojrzeniem, ale przynajmniej zauważyłam jakie interesujące ma tęczówki. Zaśmiałam się pod nosem, zrobiłam krok i wspięłam się na palcach. 
   - A co kotku? - przygryzłam płatek jego ucha. - Chcesz się przekonać? - szepnęłam i wzięłam do ręki dwa kufle z piwem, które właśnie podał barman. Spojrzałam jeszcze raz na piłkarza i odeszłam, nie odwracając się, ale za to zmysłowo kręcąc tyłkiem. Tak teraz sobie myślę... Chyba uderzyłam nie do tego faceta przy stoliku... No cóż, może być teraz ciekawie.
   - Jese, jesteś piłkarzem. Wytłumacz mi co to jest ten cały spalony. - ładnie poprosiłam. Ten od razu zaczął ustawiać kufle i pokazywać mi na paluszkach i orzeszkach czym jest spalony. Wtuliłam się w jego ramię, ale nie patrzyłam na to co pokazuje, tylko ciągle mu przytakiwałam. Do jasnej cholery, przecież wiem czym on jest. Od najmłodszych lat biegałam z braćmi za piłką. Spojrzałam na przeciwną stronę stolika, gdzie siedział Isco, a obok niego Alba, ciągle się do niego łasząc. Po prostu ją zlewał. Mierzyliśmy się spojrzeniami, jakbyśmy grali w grę 'kto dłużej wytrzyma?' Intrygował mnie.
   W pewnym momencie wyszliśmy na parkiet. Tańczyłam chwilę z Jese, ale on już był tak pijany i napalony, że przyparł mnie do ściany i zaczął całować moja szyję. Niedaleko stał Alarcon i patrzył się na mnie. Ja oddawałam się pieszczotą Hiszpana, ale ze wzrokiem wbitym w jego przyjaciela i cwaniackim uśmiechem. Od tego przeszywającego wzroku Isco, całkowicie odechciało mi się zabawy z Rodriguezem. Po chwili 'dwudziestka trójka' zniknęła z mojego pola widzenia. Zapewne uciekł przed Blondi, która nie odstępowała go na krok. Alba pobiegła za Francisco, a ja odepchnęłam napaleńca. Złapał mnie za rękę. 
   - Spotkamy się jeszcze? - zapytał z pijackimi iskierkami w oku. Nie odpowiedziałam, tylko pobiegłam za Albą. Wybiegłam za nimi z klubu. Blondynka stała na środku chodnika i się rozglądała. 
   - Kazałaś mi go pilnować, a on mi uciekł. - jęknęła. 
   - Skończ już. - warknęłam. - Wracamy do domu. - dodałam i złapałam dwie taksówki. Wsadziłam ją do jednej, a ja sama pojechałam drugą do swojego mieszkania.

***
No i jedyneczka, w całkiem innym klimacie niż prolog :)
Jak ja lubię taką wredną Litę! ^^

sobota, 15 lutego 2014

Prolog

Wyszła z domu i włączyła muzykę na swoim Ipodzie. Mocniej zasznurowała buty i zaczęła swój poranny jogging. Kiedy znalazła się w parku, oparła nogę o ławkę i rozciągała się. Ławkę dalej zobaczyła płaczącą dziewczynę . Bez zastanowienia podeszła do niej szybkim krokiem.
   - Przepraszam, czy coś się stało? – zapytała i usiadła obok niej.
   - Bo życie jest do bani - usłyszała w pierwszej chwili, zmarszczyła brew. 
   - Dlaczego tak sądzisz? 
   - Straciłam... - zachlipała.
   - Straciłaś, co? 
   - Dziecko – powiedziała ochrypłym głosem i dalej chowała twarz w swoich dłoniach.
Wydawała się bardzo młoda, jak na przyszłą matkę. Ni stąd ni zowąd przytuliła się do niej i dalej płakała.
   - Ile masz lat? – zapytała z ciekawości.
   - Osiemnaście - odpowiedziała i wreszcie spojrzała na nią. Podała jej chusteczkę, a ona wytarła swoją zapłakaną twarz. - Nie oceniaj mnie źle. Wiem, że myślisz, że jestem za młoda na to – dodała cicho, a druga przytaknęła zgodnie z jej myślami. - Tak to jest, kiedy dziecko poczuje trochę luzu i wolności - zaśmiała się gorzko, jakby karciła sama siebie i na nowo się rozpłakała. Szkoda jej było, naprawdę. Pomimo tak młodego wieku, stracić dziecko to straszna trauma na resztę życia.
   - Jak się nazywasz? – zapytała.
   - Carmelita – odpowiedziała cicho – I proszę, nie mów tego nikomu, co ci powiedziałam.
   - Nie ma sprawy. Ja nazywam się Maya.

***
No to startujemy z nowym opowiadaniem :) Nowym i krótkim, bo liczącym prolog + 7 rozdziałów + epilog :)
Tak jak wcześniej zapisałam w zakładce, opowiadanie dedykuję Nataleczce, Inszy oraz Moniice :) 
Koniec rozpisywania się, przede mną dwa mecze do obejrzenia - Barcelona vs Rayo i później Villarreal vs Celta! 
EDIT. GOL w drugiej minucie! ♥ ADRIANO ^^