Pamiętam jak następnego dnia
przyszłam do brata razem z Isco u boku. Otworzył nam drzwi i na
dzień dobry stwierdził, że może w końcu się czegoś dowie. Miał
rację... Okazało się, że Maya nie powiedziała Sergio od wczoraj
o mojej tajemnicy. Powiedziała tylko, że miałyśmy się okazję
poznać w Mediolanie. Tyle. Pamiętam, że ich córeczka wtedy słodko
spała, a my we czwórkę usiedliśmy w ich salonie. Po woli zaczęłam
opowiadać o wszystkim bratu, a Maya i Isco cicho siedzieli,
słuchając. Sergio tylko czasem się odzywał, pytając o coś, a
tak to siedział i słuchał, czasem z niedowierzeniem. Opowiedziałam
o facecie, o stracie dziecka i że to było powodem mojego wyjazdu i
zmiany. Na końcu mnie przytulił, a ja rozryczałam się jak małe
dziecko. Współczuł mi, bo nie wiedział co spotkało jego małą
siostrzyczkę.
Później przyszli Alba z Jese,
którzy zaczęli się wielce cieszyć, na wieść, że w końcu dałam
szansę Francisco... Bo chyba mu ją dałam. Różnił się od
faceta, przez którego byłam we Włoszech. Opiekował się mną i
nie odpuszczał.
To wszystko mi się opłaciło,
bo pozostałam już tam na dłużej. Blisko brata, przyjaciół i
przede wszystkim Alarcona, który był moją najważniejszą i chyba
najlepszą decyzją w życiu, bo szczerze go pokochałam.
Pamiętam jak zaraz po ślubie
Sergio i Mayi, dowiedzieli się, że będą mieli drugie dziecko -
synka. Sama wtedy zapragnęłam mieć taką małą kruszynkę. Isco
też, ale oboje dobrze wiedzieliśmy, że to niemożliwe. Po tamtej
ciąży, straciłam szansę na kolejną.
Mieliśmy po dwadzieścia trzy
lata, kiedy Francisco mi się oświadczył, a dwadzieścia pięć,
gdy stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Naszymi świadkami byli Sergio
i jego żona, a drużbami Jese i Alba. Gdy ojciec prowadził mnie do
ołtarza, mała Victoria szła przed nami, sypiąc płatki róż.
Wszystko było idealne. Tego dnia zostałam najszczęśliwszą
kobietą na świecie - żoną Francisco Alarcona, który walczył o
to bym złamała samą siebie i dała mu choć najmniejszą szansę.
Rok później adoptowaliśmy
trzyletnią Norę, którą od razu pokochaliśmy, a ona nas.
Stworzyliśmy wspaniałą rodzinkę, mieszkając w domku na obrzeżach
stolicy - ja, Isco, Nora oraz nasz labrador Messi.
Pewnego dnia wydarzył się cud.
Źle się czułam, miałam poranne mdłości, a Alba wtedy wyleciała
z informacją, że może jednak jestem w ciąży. Wyśmiałam ją,
ale... Właśnie to się okazało. Dziewięć miesięcy później na
świat przyszedł nasz synek - Cesar Alarcon Ramos. Jese wtedy
stwierdził, że Isco działa lepiej niż najlepszy lek na
bezpłodność...
Kto pomyślałby, że właśnie
tak ułoży się moje życie? Gdyby ktoś opowiedział mi taki
scenariusz, gdy miałam te dwadzieścia jeden lat, proste -
wyśmiałabym go.
***
I dotarliśmy do końca tego opowiadania!
Dziękuję przede wszystkim Inszy, za to że zaczęłyśmy wspólnie pisać to opowiadanie, ale no cóż... Nie wyszło nam i postanowiłam przekształcić to na jedną bohaterkę.
Dziękuję także Monice, za to że podrzuciła mi pomysł z Isco, bo inaczej leżałoby to w folderze i pewnie po jakimś czasie, wylądowałoby w koszu.
Bardzo dziękuję za wszystkie wejścia na ten blog oraz pozostawione komentarze!
Lita była genialna, miała ostry charakterek i za to ją uwielbiałam!
Mam także złą wiadomość ;c Kończę z pisaniem! Nie mam teraz zbytnio na to czasu, ani weny...
Dokończę udostępniać to co mam zaczęte i się żegnam ;c
Dobraa, Prima Aprilis! Nikt się nie nabrał, wiem!
Tak, więc niedługo ruszam z QUE HAGO YO
Chętnych zapraszam do wpisywania się do zakładki z informowanymi :)